piątek, 31 stycznia 2014

Un grand désappointement. Bistro La Cocotte.

Po wielkiej przerwie świąteczno-sesyjnej spowodowanej wypadkami jakże losowymi, Maj wraca do gry. Nie myślcie, że próżnowałam przez ten cały czas.
To znaczy tak, właściwie na tym polegało moje zaangażowanie- w wolnym czasie leniuchowałam i jadłam pyszne rzeczy.
Żeby godnie zakończyć sesję wybrałam się z P na kolację Do nowo otwartego Bistro La Cocotte. Jako, że kuchnia francuska to moja ulubiona- oczekiwania miałam ogromne. Profil na facebooku i twitter zachęcał, zdjęcia były śliczne i okazało się, że ekipa inspiruje się przepisami Rachel Khoo. A przepisy Rachel Khoo to dobre przepisy...
Wystrój naprawdę ładny. Kraciaste, biało-czerwone obrusy, piękne, srebrne sztućce, nienagannie ułożone w zestawy. Przytulne piętrowe wnętrze. Niczego sobie, przyjazna atmosfera, brak zadęcia, tylko... cóż, brakowało mi tam tej pozytywnej energii, którą tchną miejsca takie jak Mr. Pancake czy La Chica Sandwicheria. Zabrakło radości i luzu. Było tylko poprawnie. Ale może zmieni się to w ciągu najbliższych tygodni, kiedy bistro się rozkręci. Obsługa nadal jest niezgrana i jakby trochę przestraszona. Mam nadzieję, że zaczną radzić sobie trochę lepiej.
A teraz o jedzeniu, bo przecież to jest najważniejsze. Zamówiłam boeuf bourginion i lemoniadę, a mój towarzysz pstrąga w papilotach i zimową herbatę. Lokal wciąż czeka na koncesję- gdyby nie to to grzane wino byłoby tu jak znalazł. Na deser oboje pokusiliśmy się o creme brulee.
Kolacja P wyglądała naprawdę dobrze- ryba podana w całości, w odpowiedniej temperaturze, pięknie pachnąca, lekko pokręcona ziołami. Do tego warzywna sałatka. Moja wołowina... cóż. Było to największe rozczarowanie wieczoru. Na wielkim, białym talerzu podano mi dwa niewielkie ziemniaki z wody, cztery czy pięć kawałków ładnie ugotowanej wołowiny w aromatycznym, winnym sosie i trójkątna grzanka z maślanej brioche z brzegiem udekorowanym siekaną natką pietruszki. Wyglądało to wszystko wspaniale, ale...
Mam 1,73 m i BMI 20. Jest ze mnie kawałek kobiety, nie da się ukryć. I lubię dobrze zjeść, kiedy jestem głodna. A byłam głodna. I zjadłam to cudeńko za 26 zł i DALEJ byłam głodna. Tym bardziej po ponad pół godzinnym oczekiwaniu na dania (nie mierzyłam czasu, bo zajęta byłam rozmową, ale czekaliśmy zbyt długo- myślę, że ok. 45 minut). Nie dało się tym absolutnie najeść, jak na danie główne porcja była wręcz skąpa. Zwłaszcza gdy okazało się, że 1/3 mięsa to sam tłuszcz, który odłożyłam sobie na bok. Nie wiem, jakoś nie jestem fanką zjadania galaretowatych kawałków tkanki tłuszczowej. Smakowo nie mogę niczego zarzucić ani sosowi ani grzance (która nawiasem mówiąc była najlepszą częścią dania).
Pstrąg prezentował się i wypadł o wiele lepiej. Był delikatny, soczysty, czuć było jędrne mięso o odpowiedniej konsystencji. Zazdrościłam.
Napoje były drogie i niezbyt wymyślne. W zeszłym tygodniu za 9 zł piliśmy grzany cydr w Meat Love. Podano nam pękate szklanki wypełnione gorącym cydrem, goździkami, laskami cynamonu i plasterkami jabłek. Pyszne to było. Tutaj, na herbatę zimową za 11 zł składa się napar, cztery goździki i miód. Bez szału, naprawdę. Tym bardziej, że pogodę mamy jaką mamy i możnaby się pokusić o jakieś eksperymenty z gorącymi napojami, a to jedyna taka pozycja w karcie (poza kawą). Lemoniada za 10 zł była pełną karafką wyciskanego soku z cytryny z wodą i cukrem. Smakowo zupełnie poprawna, porcja duża. Zabrakło mi lodu i ewentualnie jakichś dodatków- jak choćby liści mięty, tak jak w Bułkę przez Bibułkę. Odstręczały pływające w napoju pestki cytryny. Na plus- propozycja doniesienia dodatkowej szklanki dla mojego towarzysza, żebym mogła podzielić się swoją lemoniadą.
Najmocniejszy punkt programu, czyli deser. Jako psychofanka creme brulee i francuskich słodyczy w ogóle- nie mogłam się doczekać. Tylko to mogło uratować ten wieczór. I nie zawiodłam się. W ślicznych, kolorowych foremkach na stół wjechały porcje idealnie gładkiego kremu z piękną skorupką z przypalanego acetylenowym palnikiem cukru. Było to wspaniałe, cudowne, tres genial. Cena absolutnie adekwatna, byłam szczęśliwa.
Czy wrócę do Bistro La Cocotte? Być może. Na pewno nie w najbliższym czasie. Może lokal nabierze rozpędu, zacznie podawać więcej, szybciej, lepiej.
Co na plus? Wystrój, klimat, muzyka, smak i niewielka karta. Świeże jedzenie, przygotowywane na bieżąco. Dania dnia. Rewelacyjny creme brulee. Prawdziwie francuskie smaki- domowa, niewymyślna kuchnia.
Co na minus? Stosunek cena/wielkość porcji. Trochę nierozgarnięta obsługa. Brak tej specyficznej energii, która owiewa miejsca tworzone przez pasjonatów. Nieciekawe napoje. Zabrakło mi również typowego dla francuskich restauracji zwyczaju podawania darmowej wody i koszyka z pieczywem. To zawsze tworzy przyjemną, gościnną atmosferę.

Z racji chwilowego braku aparatu posłużę się zdjęciami z fb Bistro:


Boeuf bourginion z tą fantastyczną grzanką z brioche. W tle uroczy kraciasty obrus i koszyk na pieczywo.



Tatar z dodatkami. Wyglądał naprawdę zacnie. Kiedy tu wrócę na pewno go wypróbuję.

PS. Byłam tam głodna, że o 22 wpadłam do Vincent po reklamówkę francuskiego pieczywa. Wszystko zjadłam.

Jadłam w Bistro La Cocotte na ulicy Mokotowskiej 12. Ceny za danie główne wahają się w granicach 30 zł, za przystawkę- 20-25, za deser ok. 6-15 zł. Napoje- 10-11 zł. Dań wegetariańskich niewiele. Płatność tylko gotówką. Możliwość rezerwacji stolików.

4 komentarze:

  1. niestety nie moge sie zgodzić z tą opinia ,po pierwsze chciałbym zwrócić uwage na tytuł , który jest mało adekwatny do treści , po drugie byłem tam osobiscie i jadłem to samo co Pani , byłem zachwycony , cena w stosunku do jakosci i ilości uczciwa ,co do napoji to oferta jest naprawde wyszukana , jeżeli najwiekszym rozczarowaniem dla Pani była mała porcja to zapraszam do baru wietnamskiego po drugiej stronie placu zbawiciela ,tam napewno bedzie dużo i tanio :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, każdy może mieć swoją opinię. A nuż zdarzyło mi się trafić na jakąś gorszą porcję, kto wie. Deser naprawdę był świetny. Nigdy cena nie jest dla mnie czynnikiem ograniczającym, bo na jedzeniu na mieście nie oszczędzam, stąd nie rozumiem przytyku z barem wietnamskim. Oczekiwałam standardu podobnego jak w paryskich bistrach, w których jadłam- być może moje oczekiwania były zbyt wygórowane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Śmiechłem z KaWu :P "Pan" to czasem nie jest tam jakimś kelnerem? :> Kto w internecie stosuje taką formę jeśli nie pisze do klienta? BUSTED!

    OdpowiedzUsuń
  4. M88 Casino Online | $50 no deposit bonus on mobile
    M88 casino 과천 출장마사지 online offers the best casino games for mobile 제주 출장샵 users. With live dealer 속초 출장샵 games and a progressive 남양주 출장샵 jackpot, you're sure to 진주 출장샵 love the casino's

    OdpowiedzUsuń