No więc otworzyli ci knajpę pod domem...
Wilczy Głód otworzył swe drzwi dla pierwszych gości zimą tego roku. To było bodajże w styczniu lub w lutym. Wiadomo było, że menu jest sezonowe, krótkie i świeże. Zmienia się co miesiąc. W ofercie miały pojawić się lunche oraz weekendowe śniadania w korzystnych cenach. Odstraszały mnie odrobinę kombinacje smakowe, które wydawały się być karkołomne, toporne lub zupełnie nietrafione w mój gust. Były po prostu inne. Ciężko było mi uwierzyć w miszmasz arabsko-izraelsko-azjatycko-polski. Postanowiłam zaufać szefowi kuchni i udać się tam na lunch. Zrobiłam to w marcu.
Na lunch składają się dwa dania- wegetariańska (zazwyczaj wegańska, choć czasem trafia się miso-shiru) zupa i drugie danie, które może być z mięsem lub wegetariańskie. Lokal zaczynał od dwóch opcji do wyboru, ale z czasem kucharze zaczęli śmielej bawić się smakami i w ofercie pojawiają się po dwie-trzy opcje mięsne i dwie zupy. Do drugiego dania przeważnie można wybrać ziemniaki lub różne rodzaje kaszy, w tym kuskus. Wszystko świeże i fantastyczne. Do tego bar sałatkowy (codziennie inny) w cenie. Opcja mięsna- 23 zł. Opcja wege- 22 zł. Do lunchu można kupić lemoniadę za 4 zł.
Wracając do mojego pierwszego lunchu w Wilczym. W momencie, kiedy wylądowała przede mną zupa miso z zanurzonym, apetycznie chrupiącym krokietem nadziewanym soczewicą (fusion japońsko-polskie, o matko bosko!) wiedziałam, że pokocham to miejsce. Wierzcie lub nie, ale to połączenie smaków było absolutnie boskie.
Wszystkie lunche, które jadłam w Wilczym wspominam jak prawdziwą ucztę dla podniebienia. Buraczkowe kaszotto (tak, wiem, bzdurne słowo) ze szparagami, wątróbka, wspaniały dorsz w cieście, smażony na oleju kokosowym, gęsty krem z selera czy gulasz wieprzowy z kaszą gryczaną, wegetariańskie, podsmażane naleśniki z farszem serowo-ziemniaczanym- wszystko było imponujące. Do tego sałatki z kruchych liści, wiórków marchwi, słupki z surowych warzyw. Polane dressingiem miodowo-musztardowym. Posypane dużą ilością orzeszków ziemnych. Kosmos. Czy da się tym najeść? Ja, z moim wiecznym tasiemcem wychodzę w pełni najedzona, czasami nawet muszę coś zostawić.
Lunche podawane są od 12 do 16:30.
Co tam w karcie jeszcze piszczy?
To, co zwraca największą uwagę w Wilczym, to rewelacyjne przystawki. Pasta z młodego groszku, szparagi z patelni czy hummus są przygotowywane z warzyw prosto z pola. To czuć w smaku. Dania z warzyw są chrupkie, soczyste i nasycone kolorami, takie jak być powinny. Inne pomysłowe przystawki jakie tam jadłam to podany w pucharku mus z kurzych wątróbek z duszonymi jabłkami i żurawiną. Do tego pieczony na miejscu ciemny chleb na zakwasie. Świetna była również dukkah podana z ciepłą pitą i dobrej jakości oliwą. Muszę wspomnieć również o przystawce, która została na stałe wpisana do zmieniającej się co miesiąc karty, bo goście tak bardzo ją pokochali.
Mam tu na myśli nanbanzuke. Są to podane w słoiczku kawałki łososia zamarynowanego w japońskiej słodko-kwaśnej zalewie wraz z warzywami. Do tego osobno czarny sezam do posypywania. Je się pałeczkami wyławiając ze słoika kąski i posypując sezamem wedle uznania. Danie to jest podawane na zimno.
Wśród dań głównych królują dość niestandardowe mięsa lub kawałki, takie jak baranina czy karczek wieprzowy. W karcie są również interesujące sałatki.
Desery są dwa lub trzy, w zależności od fantazji szefa kuchni. Z uznaniem wspominam egzotyczną wariację na temat creme brulee- chłodna, kwaśna galaretka hibiskusowa posypana kawałkami chałwy, która jest przed podaniem posypywana cukrem trzcinowym i opalana palnikiem.
Do picia polecam holenderskie kakao w wersji korzennej lub koktajl bananowy z dodatkiem kakao.
A na niedzielne śniadanie...
Weekendowe śniadania to również bardzo dobra oferta. Otwarty bufet w stylu all you can eat za 24 zł + americano. W cenę wliczone również danie z jajek, do wyboru: jajecznica, sadzone i jajko na twardo (lub na miękko, nie pamiętam... ale myślę, że obsługa nie miałaby problemu ze zrobieniem go "po Twojemu"). W bufecie sycące sałatki, pieczyste na zimno z sosami, pasty, hummus, tort twarogowy i moje ulubione pyszne kokosanki. Miód i masło orzechowe. Świeże pieczywo.
Śniadania serwowane są w sobotę i niedzielę od 10 do 14.
Co jeszcze?
Wystrój jest ciepły i dość domowy. Na szerokich ławach leżą poduszki i przytulanki. Z sufitu zwisają dekoracje wykonane z gałęzi. Stoliki są proste i czarne, bez udziwnień. Kolory Wilczego Głodu to czerń i czerwień. Lokal jest maleńki i bardzo dobrze oświetlony dzięki wielkim oknom wychodzącym na ulicę, tworzącym coś w rodzaju szklanej ściany.
Obsługa jest miła, choć radzi sobie różnie, zwłaszcza w porze największego ruchu. Widać, że kochają to co robią i mają pasję. Starają się otoczyć gości opieką i to doceniam.
W porze lunchu ciężko jest trafić na wolny stolik.
Za taką cenę nie zjecie w centrum tak smacznego i obfitego lunchu. Naprawdę polecam wizytę w Wilczym Głodzie.
Parę fotek ode mnie:
Papryka po marokańsku ze słodkimi rodzynkami i kuskusem
Dorsz w cieście z sosem tatarskim i kaszą gryczaną.
Radosna konsumpcja. To różowe cudo to lunchowa lemoniada hibiskusowa.
Informacje:
Wilczy Głód, ul. Wilcza 29a, Warszawa
Czynny: pon 9:30-20, wt-czw 9:30-22, pt 9:30-23, sob 10-23, ndz 10-22
Można płacić kartą
W karcie są dania wegetariańskie oraz wegańskie
Ceny zazwyczaj 20-40 zł,
Napoje bezalkoholowe, piwa, drinki
Oferta lunchowa pon-pt 12-16:30 cena: 22/23 zł
Oferta śniadaniowa sob-ndz 10-14 cena: 24 zł
Rezerwacja niewymagana